Krąży gdzieś taki anegdota, że żona pyta się męża, czy wciąż ją kocha, a on odpowiada, że raz jej to już powiedział, a jak coś się zmieni to da znać…
Koniec anegdot na dzisiaj, bo twór słowny jest to potężny. Dwuczłonowy wręcz z ładunkiem emocjonalnym, mogącym wysadzić małe miasto.
To trudne słowa. Za nimi idzie, jakaś obietnica, coś w rodzaju deklaracji, ludzie się tych słów łapią, bo powinny coś znaczyć.
A znaczą?
W większym lub mniejszym stopniu tak, ale też powodują strach. To trochę tak, że oddajesz w ręce drugiej osoby kawałek siebie i liczysz, że ten kawałek jest bezpieczny. Takie wyznanie tworzy więzy, a jeśli się je zerwie to z cząstkami skóry, serca, mięśni w akompaniamencie tryskającej krwi i uczuć.
Wreszcie poprzednie doświadczenia uczą nas, że nie ma nic na zawsze, a miało być… A jak ten ktoś zniknie, to zagojone rany odrzucenia, dziecięce traumy znów się mogą otworzyć, a może nas styl przywiązania jeszcze nie jest tak bezpieczny i czuć ten lęk z tyłu głowy.
Może też kogoś nie nauczono tych słów, bo w domu były oznaka słabości, poddania się, odsłonięcia.
Taki skok ze spadochronem bez spadochronu.
Kocham Cię powinno być najpiękniejszym wyznaniem na świecie, a staje się wyzwaniem.
W KOCHAM CIĘ jest wszystko. Cała poezja uczuć, profanum codzienności, sacrum zespolenia w jedno, pomimo zachowania niezależności.
A jednak słychać to coraz rzadziej…
Reposted from szpilka3771